Wszyscy wiemy, że ilość substancji chemicznych zawartych w produktach spożywczych rośnie z roku na rok. Należą do nich spulchniacze, emulgatory, konserwanty, polepszacze smaku, stabilizatory, itp. Dzięki nim żywność jest bardziej atrakcyjna, kolorowa, ma lepszy smak i dłuższy okres przydatności do spożycia. Jednak wiele z nich niestety, wywołuje różne objawy uboczne, a inne są podobno obojętne dla zdrowia człowieka. Chociaż to, czy są obojętne to pewnie okaże się za ileś lat. Sacharynę też kiedyś uważano za nieszkodliwą, a dziś wiemy, że działa rakotwórczo, mutagennie i teratogennie!
Wiecie, że każdy z nas średnio zjada tych dodatków, mniej lub bardziej świadomie, ok. 2 kg rocznie?
Najgorsze jest to, że nie tak łatwo ich uniknąć, bo są w każdym przetworzonym produkcie. Można je jedynie ograniczyć poprzez świadomy wybór zakupów.
Najlepiej gdybyśmy oczywiście kupowali tylko produkty nieprzetworzone, z pewnego źródła, bo tylko takie nie będą miały szkodliwych dodatków, które mogą okazać się dla nas bardzo niebezpieczne, zwłaszcza w nadmiarze.
A jeśli kupujemy przetworzone, to koniecznie czytajmy etykiety, najlepiej z lupą w ręku 😉 Wiem, że to nie jest łatwe, bo często po prostu nie mamy na to czasu, a rozszyfrowanie tajemniczych informacji na opakowaniach, też nie jest proste…
Po czym możemy poznać, na pierwszy rzut oka, jak bardzo produkt jest przetworzony?
Po pierwsze: im krótsza lista składników, tym mniej przetworzony produkt.
Po drugie: składniki wymienione są na etykiecie w kolejności malejącej. Czyli składnik, którego jest najwięcej, wymieniany jest jako pierwszy na liście. Np. jeśli kupujemy jogurt owocowy, to zwróćmy uwagę, na którym miejscu są owoce i czy w ogóle są 😉
Po trzecie: dodatki często kryją się za symbolami „E”. Są one podzielone na grupy, które warto znać:
E100 – E199 – barwniki
E200 – E299 – konserwanty
E300 – E399 – przeciwutleniacze
E400 – E499 – zagęszczacze, stabilizatory, emulgatory
E500 i powyżej – pozostałe wzmacniacze smaku, ulepszacze, itp.
Tak jak już wspominałam, nie wszystkie „E” są szkodliwe. Np. E300, czyli kwas askorbinowy, jest naturalnym dodatkiem. Warto jednak wiedzieć, że w połączeniu z innym szkodliwym dodatkiem jakim jest E211 – benzoesan sodu, tworzy się niebezpieczny dla nas, rakotwórczy benzen.
Dobrze jest też zwrócić uwagę na karmel, którym często jest barwione ciemne pieczywo, piwo, słodycze, alkohol. Karmel występuje w czterech różnych postaciach – E150a, E150b, E150c, E150d. Najgorszy jest trzeci, czyli E150c – powoduje nadpobudliwość, może uszkadzać wątrobę, żołądek, obniżać płodność.
Często stosowanym dodatkiem jest tartrazyna (E102), żółcień spożywcza (zakazana m.in. w Austrii i Norwegii). Dodawana jest do kolorowych napojów gazowanych, słodyczy, sosów, sztucznego miodu, musztardy, zupy w proszku, dżemów, itp. Nie powinny jej stosować przede wszystkim dzieci, bo może powodować trudności z koncentracją, nadpobudliwość, agresję, bezsenność, trudności w nauce. Lista jej szkodliwego działania jest długa…
Warto także wiedzieć, że określenie „substancja identyczna z naturalną” nie oznacza, że jest naturalna 😉
Żeby w tym wszystkim się nie pogubić, to warto mieć pod ręką „Tabelę dodatków i składników chemicznych” – małą książeczkę, w której znajdziemy opisy większości dodatków do żywności, co do których mamy wątpliwości.
Ostatnio korzystałam z niej latem, kiedy w osiedlowym sklepiku, zainteresowała mnie galaretka w kolorze niebieskim. W składzie widniała „szlachetna” nazwa: błękit brylantowy, który jak się okazało nie może być spożywany przez dzieci, powoduje astmę, alergię i może wywoływać nowotwory…
Jakie jeszcze tajemnice kryją etykiety?
Okazuje się niestety, że często producenci wprowadzają nas w błąd…
Spójrzmy np. na sok owocowy, który stoi na sklepowej półce. Pisze na nim „100 %, bez konserwantów”. Wierzymy, że tak jest, bo czemu nie? Kiedy jednak przeczytamy skład, to odkryjemy, że jest zrobiony z koncentratu albo zagęszczonego soku owocowego. A koncentrat niestety nie jest już naturalny…
W książce Beaty Pawlikowskiej „Największe kłamstwa naszej cywilizacji” możemy przeczytać, że „koncentrat soku owocowego, to wysoko przetworzona substancja z dodatkiem wielu chemicznych polepszaczy, konserwantów, słodzików, syntetycznego smaku, zapachu i koloru”… Więc jeśli wybieramy sok, to zwróćmy uwagę, żeby nie był z koncentratu, a najlepiej zróbmy go w domu 🙂
A glutaminian sodu? Wszyscy już o nim wiemy, prawda? Ja też od dawna zwracam uwagę na to, żeby kupowane przeze mnie produkty nie zawierały tego szkodliwego związku. Dzisiaj już nie używam żadnej wegety, ale kiedyś kupowałam taką BIO i cieszyłam się, że nie zawiera glutaminianu. Jakież było moje zdziwienie, gdy odkryłam, że zawarty w niej ekstrakt drożdżowy, ma takie samo działanie jak glutaminian sodu! Okazało się, że może kryć się on pod różnymi nazwami: glutaminian monosodowy, kazeinian wapnia, hydrolizowane białko, hydrolizat białkowy, itp.
Warto też zwrócić uwagę na nazwę kupowanych produktów. Jeśli kupujemy jogurt, to ma pisać na nim: np. „jogurt truskawkowy”, a nie „o smaku truskawkowym”.
Jeśli kupujemy ser, to na opakowaniu ma być widoczny napis np. „ser gouda” a nie sam „gouda” , bo to już może być wyrób seropodobny.
Czytajmy zatem świadomie skład kupowanych produktów, jeśli trzeba zabierajmy ze sobą okulary. Pewnie te nasze zakupy będą wtedy trwały dłużej, ale dzięki temu będą bardziej wartościowe i jest szansa, że będą pozytywnie wpływać na nasze zdrowie i samopoczucie.
Aha, no i mniej pieniędzy wydamy, bo dużo produktów po takim bliższym przyjrzeniu się, po prostu nie kupimy 😉
Życzę Wam zatem świadomych zakupów 🙂